Casa dei Bambini – jak powstał pierwszy Dom Dziecięcy?

Dzisiaj 06.01.2023 przypada 116. rocznica otwarcia przez Marię Montessori pierwszego Domu Dziecięcego “Casa dei Bambini” w rzymskiej ubogiej dzielnicy San Lorenzo. Obserwując pracę swoich pierwszych podopiecznych Montessori odkryła ich zdumiewającą zdolność do samodzielnej nauki. Dzieci nauczały się tam także siebie nawzajem. Ta prosta, acz doniosła obserwacja zbudowała podstawy życiowego dzieła Marii Montessori i jej wielkiej misji zreformowania edukacji.

Z tej okazji tu na blogu zamieszczam przetłumaczone ze znakomitego źródła montessoriańskich materiałów słowa Marii Montessori świętującej ze swoimi uczniami tą rocznicę w 1942 roku. Mam nadzieję, że cały poniższy tekst zainspiruje Cię do podążania za dzieckiem 🙂

Słowa Marii Montessori w 35. rocznicę otwarcia Casa dei Bambini

Dzisiaj przypada rocznica otwarcia pierwszego Domu Dziecięcego. Gdy opowiem wam, jak to się zaczęło, niektóre słowa wydadzą się wam wręcz nieprawdopodobne, ale ich przesłanie będzie bardzo istotne.

Często ludzie zastanawiają się czy Metoda jest odpowiednia dla bardzo biednych dzieci i czy będzie można ją również dla nich stosować. Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, powinniście dowiedzieć się, w jaki sposób zaczęła się nasza praca. A zaczęła się w dziwny sposób, nad którym bardzo długo się zastanawiałam i próbowałam zrozumieć. I nie wiem teraz, czy było to przeznaczenie czy zrządzenie losu. Ale to co wiem, to fakt, że być może chodziło także o sam Dom…

Maria Montessori o San Lorenzo

Wiele lat temu, Rzym był stolicą gwałtownie rozwijającego się państwa włoskiego. Rozwój ten przejawiał się prawdziwą manią budowania. Każde dostępne miejsce było zabudowywane domami mieszkalnymi. Każdy najmniejszy nawet plac był w kręgu zainteresowań budowniczych. Jeden z wielu takich rzymskich placów był z jednej strony otoczony starożytnymi murami, które pamiętały wielkie bitwy, a z drugiej strony zaś sąsiadował z cmentarzem. Miejsce to rozpatrywane było do zabudowy jednak w ostatniej kolejności ze względu na przesądy związane z miejscem pochówku i możliwą obecnością duchów, ale też ze względów higienicznych. Prawdopodobnie z powodu pięknego i historycznego usytuowania, jedna z wspólnot zdecydowała się mimo wszystko zainwestować w osiedle w tamtym miejscu. Był to imponujący projekt pięciu wysokich, nawet 6-piętrowych domów. Rozmach projektu doprowadził jednak tą wspólnotę do bankructwa. Budowa została przerwana a niedokończone konstrukcje porzucone. Zostały tam jedynie gołe ściany z otworami na okna i drzwi. Pozostawione szkielety budynków były także bez kanalizacji i sanitariatów.  

Przez wiele lat to niedokończone osiedle stało się schronieniem dla bezdomnych i żebraków, czy także ukrywających się złoczyńców. Każdy mógł z łatwością schować się w tym labiryncie. Każdy przestępca, morderca i złodziej znajdował tam schronienie, a policja omijała je szerokim łukiem ze strachu. Ludzie żyli tam niczym jaskiniowcy w swoich jaskiniach. Z upływem czasu, te opuszczone budynki stały się domem dla tysięcy ludzi. Przestępczość szalała – często znajdowano zwłoki zamordowanych czy zapomnianych schorowanych mieszkańców. Miejsce to stało się wylęgarnią infekcji oraz centrum przestępczości i prostytucji.

Dzielnica San Lorenzo stała się skazą i zakałą na całą Italię. Ale nie było nikogo, kto chciałby coś z tym faktem zrobić. W samym San Lorenzo brakowało lokalnych małych sklepów, a i żaden wędrowny sprzedawca się tam nie zapuszczał w obawie o swoje życie. Najbiedniejszy nawet rybak, w porównaniu do mieszkańców dzielnicy wydawał się być księciem. A w przeciwieństwie do zdemoralizowanej przestępczej społeczności – żył z uczciwej pracy, wiodąc spokojne życie.

Problem z San Lorenzo stale narastał i wymagał systemowego rozwiązania. Pewna bardzo zamożna grupa bankierów postanowiła dokończyć porzuconą wiele lat wcześniej budowę. Zrobili to zakładając, że koszty dostosowania porzuconych konstrukcji byłyby stosunkowo niewielkie. Zdecydowali się na korzystną w ich ocenie inwestycję. San Lorenzo, przez wzgląd na swoją złą reputację, oczywiście nigdy nie stałaby się luksusową dzielnicą Rzymu, dlatego zdecydowano się na dostosowanie jednego z największych budynków tak, by około tysiąc ludzi mogło w nim zamieszkać. Po odświeżeniu ścian, wstawieniu drzwi i okien oraz przygotowaniu rur sanitarnych i kanalizacyjnych, inwestorom pozostało zmierzyć się z decyzją, którym z oszacowanej liczby dziesięciu tysięcy obecnych „lokatorów” pozwolić mieszkać w odnowionym budynku.

W pierwszej kolejności wybrano małżeństwa. Było to najbardziej ludzkim z możliwych wyborów przez wzgląd na możliwość utrzymania obecnych relacji międzyludzkich. Okazało się następnie, że w tej wybranej grupie jest też bardzo niewiele dzieci. Może być to wytłumaczalne i zrozumiałe. W tak złych warunkach, nawet pomimo obecności tysięcy kobiet i mężczyzn, faktycznie żyła tam jedynie garstka około pięćdziesięciorga dzieci. I kwestia tych dzieci – dzikich i niewychowanych, stanowiła dla inwestorów poważny problem, ponieważ pod nieobecność pracujących rodziców, grupa ta szalała na terenie obiektu, niszcząc elementy zabudowań. Dlatego też, aby zapobiec tym zniszczeniom, oczywistym rozwiązaniem było zgromadzenie tych dzieci w jednym miejscu i zajęcie się nimi. Dla tego celu wydzielono w kompleksie jedno z pomieszczeń, które swoją formą w zasadzie odpowiadało więzieniu, ale przeznaczonemu dla dzieci. Inwestor pragnął i miał także nadzieję znaleźć osobę z ogromną społeczną odwagą, która byłaby w stanie zaopiekować się tą niesforną grupą.

Maria Montessori o rozpoczęciu pracy w Casa dei Bambini

Ja, jako medyczny urzędnik do spraw higieny zostałam poproszona o zainteresowanie się tą sprawą i zażądałam, aby zapewnić tam podstawowe środki higieny oraz pożywienie. W tamtych czasach popularne były zbiórki i akcje społeczne organizowane przez kobiety. Zostały one poproszone o kwestowanie celem zebrania funduszy na opiekę dla dzieci. W sytuacji tej dziwne było, że bogaci bankierzy mimo chęci inwestowania w polepszenie sytuacji mieszkaniowej ludzi, w żadnym wypadku nie godzili się na jakiekolwiek inwestycje w edukację. Nie widzieli oni żadnych szans na zysk z takiej inwestycji.

Pomimo aprobaty społecznej dla polepszania warunków życiowych w San Lorenzo, dzieci zostały niejako pominięte. Nie było dla nich zabawek, ani szkoły czy także nauczyciela. Dzieci te nie miały nic dla siebie. Udało mi się jednak zachęcić jedną 40-letnią kobietę, która miała zarządzać tą grupą.

6-go stycznia 1907 przygotowana przestrzeń oficjalnie przyjęła pięćdziesiątkę dzieci. Co prawda działała już od jakiegoś czasu, ale właśnie tego dnia odbyła się uroczysta inauguracja. Dzień 6-go stycznia w tradycji włoskiej jest postrzegany jako dzień świąteczny dla dzieci. Dostają one wtedy różne prezenty. Tego dnia też Trzej Królowie przybyli do narodzonego Jezusa i ofiarowali mu dary.

Uderzające było w tym okresie, że społeczeństwo uważało fakt ofiarowania nowych domów osobom bezdomnym z San Lorenzo za pewnego rodzaju oczyszczenie ich ze zła będącego rdzeniem tejże grupy. Ja sama również byłam przesiąknięta tym uczuciem. Nikt jednak nie brał pod uwagę dzieci, nikt też nie myślał o zabawkach dla nich, ani o jedzeniu. Kiedy podczas uroczystej inauguracji grupa tych dzieci, w wieku od 2 do 6 lat weszła po raz pierwszy do sali, miały na sobie jednakowe, grube i ciężkie granatowe uniformy. Dzieci bały się, a dodatkowo ich strój uniemożliwiał swobodne poruszanie kończynami.

Poza swoim własnym towarzystwem, dzieci wcześniej nie widywały innych ludzi i nie były do tego przyzwyczajone. Aby poruszały się sprawnie, nakłoniono je do trzymania się za ręce. Pierwsze dziecko nie było chętne aby iść, było więc ciągnięte wraz całą grupą połączoną w trzymaniu. Wszystkie bez wyjątku płakały. Pośród gości wyrażano głęboką nadzieję, że dzieci poprawią się w najbliższych miesiącach.

Płomienna przemowa na inaugurację

Poproszono mnie o przemowę z tej okazji. Wcześniej tego dnia, pamiętając o przypadającym Święcie Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego, przeczytałam fragment księgi Izajasza z mojej książki do nabożeństwa. Ale kiedy wygłosiłam przemowę, uznałam to za omen i wskazówkę.

„Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą. I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu. Podnieś oczy wokoło i popatrz: Ci wszyscy zebrani zdążają do ciebie. Twoi synowie przychodzą z daleka, na rękach niesione twe córki. Wtedy zobaczysz i promienieć będziesz, a serce twe zadrży i rozszerzy się, bo do ciebie napłyną bogactwa zamorskie, zasoby narodów przyjdą ku tobie. Zaleje cię mnogość wielbłądów – dromadery z Madianu i z Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, zaofiarują złoto i kadzidło, nucąc radośnie hymny na cześć Pana” (Iz 60, 1-6)

Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, ale miałam wizję inspirowaną tym właśnie fragmentem. W płomiennych słowach mówiłam, że zadanie, którego się podejmujemy jest bardzo ważne a któregoś dnia, ludzie ze wszystkich stron świata będą chcieli je oglądać. W sprawozdaniach z tego wydarzenia, prasa pisała, że “Dr Montessori dała piękną przemowę, aczkolwiek było też w niej dużo przesady”!

I od tego momentu zaczęła się prawdziwie ciężka praca.

Montessori o dzieciach w Casa dei Bambini

Pamiętam, że wszystkie te dzieci były niepiśmienne. Ich rodzice również byli analfabetami, którzy urodzili się i wychowali w tym trudnym środowisku. To, co wydarzyło się ponad trzydzieści lat temu, na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą. Staram się zrozumieć, co działo się w tych dzieciach. Nie było tam nic z dostępnego obecnie wyposażenia Domów Dziecięcych. Były tam tylko duże i toporne stoły.

Przyniosłam wtedy niektóre materiały, używane w mojej pracy w psychologii eksperymentalnej. Były to przedmioty, których dziś używamy jako materiał sensoryczny i materiały do ćwiczeń życia codziennego. Chciałam badać reakcje dzieci. Poprosiłam opiekunkę sali, aby w żaden sposób nie ingerowała w używanie przez dzieci tych przedmiotów. Inaczej nie byłabym w stanie ich obserwować. Ktoś przyniósł im także papier i kredki, ale ten podarunek nie mógł mieć wpływu na wyjaśnienie dalszych wydarzeń. Nie było w pobliżu nikogo, kto by te dzieci kochał, a ja sama odwiedzałam je tylko raz w tygodniu. W ciągu dnia dzieci nie miały też kontaktu ze swoimi rodzicami.

Dzieci były ciche, a w ich działanie nie ingerował ani nauczyciel, ani rodzice. Przygotowane otoczenie wyraźnie kontrastowało z tym, do czego były przyzwyczajone w „poprzednim życiu”. Wydawało się to fantastycznie piękne. Ściany były białe, a na zewnątrz znajdowała się zielona trawa. Nikt też jeszcze wtedy nie myślał o sadzeniu tam kwiatów. Najpiękniejsze było jednak to, że dzieci miały ciekawe zajęcia, w których im absolutnie nikt nie przeszkadzał.

Dzieci zostawały same i stopniowo zaczynały pracować w skupieniu. Przemiana była w nich bardzo zauważalna. Z wcześniej nieśmiałych a nawet dzikich dzieci, stały się towarzyskie i komunikatywne. Tworzyły się także między nimi przeróżne relacje. Dzieci rozwijały się i co może wydać się dziwne, wykazywały pewną mądrość, zrozumienie, aktywność, żywotność i pewność siebie. Dzieci były radosne i szczęśliwe. Zostało to dostrzeżone w ich domach i po pewnym czasie matki dzieliły się ze mną swoimi obserwacjami. Ponieważ dzieciom nikt nie przeszkadzał w działaniach, pracowały one spontanicznie i naturalnie.

Ale najbardziej niezwykłą rzeczą w tych dziwnych dzieciach z San Lorenzo była ich wdzięczność. Sama byłam tym mocno zaskoczona. Kiedy wchodziłam do sali, wszystkie dzieci rzucały się na mnie na powitanie. Nikt nie uczył ich wcześniej żadnego dobrego zachowania. Ale najdziwniejsze było to, że pomimo iż nikt specjalnie nie troszczył się o ich zdrowie fizyczne, one trzymały się w zdrowiu. Wyglądało to, jakby karmiono je jakimś tajemniczym pokarmem. Była to poniekąd prawda, bo ten pokarm był duchowy.  Same dzieci zaczęły również zauważać różne rzeczy w swoich domach, np. plamę na sukience matki czy nieporządek w pokoju. Dzieci prosiły swoje mamy, aby zamiast prania w oknach stawiać tam kwiaty. Moi podopieczni wpływali na swoje domowe środowiska, przez co one same ulegały zmianom.

Rozgłos Casa dei Bambini oczami Marii Montessori

Po półroczu od otwarcia Casa dei Bambini niektóre z matek przyszły do mnie z prośbą o nauczenie dzieci również pisania i czytania. Zauważyły, jak wiele zrobiliśmy dla tych dzieci, a one same są niepiśmienne. Na początku byłam niechętna do tego pomysłu, będąc uprzedzona tak jak wszyscy inni, że dzieci są na to o wiele za małe. Ale mimo to pokazałam im alfabet. Ponieważ i dla mnie była to pewna nowość, analizowałam im słowa i pokazywałam, że każdy dźwięk ma pewien symbol, za pomocą którego można go zmaterializować. I wtedy nastąpił wręcz niepohamowany rozwój pisania.

Wieść ta rozeszła się na cały świat. Wszyscy zainteresowali się wtedy fenomenalną umiejętnością pisania u dzieci, które były zbyt małe i których w zasadzie nikt tego nie uczył. Ludzie stanęli naprzeciw tego niespotykanego zjawiska. Oprócz zdobycia umiejętności pisania, dzieci te pracowały przez cały czas samodzielnie i bez przymusu. Było to wielkie objawienie, ale nie był to jedyny wkład dzieci w moją metodę. One także stworzyły lekcje ciszy. Wydawały mi się być nowym typem dzieci. Stały się sławne na cały świat, w konsekwencji czego do Casa dei Bambini przybywali ważni i wpływowi ludzie, jak na przykład państwowi ministrowie i ich żony. Dzieci w nieprzymuszony sposób zachowywały się wobec nich z należytym szacunkiem i kulturą. Włoskie i zagraniczne gazety relacjonujące te spotkania były bardzo podekscytowane. Nawet sama królowa przybyła do San Lorenzo, aby na własne oczy zobaczyć dzieci, o których słyszała tak wspaniałe i cudowne relacje.

Co spowodowało ten cud? Nikt nie potrafił tego jasno stwierdzić. Ale natchnęło mnie to na zawsze i przeniknęło moje serce nowym, wspaniałym blaskiem. Któregoś dnia spojrzałam na dzieci z zupełnie innej perspektywy i zadałam sobie pytanie: “Czy jesteście tymi samymi dziećmi, którymi byłyście wcześniej?” I odpowiedziałam sobie we wnętrzu: “Możliwe, że jesteście tymi dziećmi, o których mówiono, że przyjdą ocalić ludzkość. Jeśli tak, to ja za wami podążę”. I od tamtego czasu staram się pojąć ich przesłanie i podążać za nimi. Ale aby to robić zmieniłam całe swoje życie. Miałam prawie 40 lat i przed sobą karierę lekarską oraz profesurę na uniwersytecie. Mimo to zostawiłam wszystko, ponieważ czułam potrzebę podążać za dziećmi. Chciałam iść za nimi, ale też znaleźć innych, którzy mogą za dziećmi podążać. Wiedziałam, że to właśnie w dzieciach ukryta jest tajemnica duszy.

Uwierzcie, że te wydarzenia były czymś doniosłym i poruszającym. Ich znaczenia możemy jednak nigdy wystarczająco nie rozpoznać. I jest to fakt, ponieważ jest to tajemnica samego życia. Jest też niemożliwe, że stało się to z powodu mojej metody, ponieważ w tamtym czasie ona jeszcze nie istniała. Jest to dowód, że było to objawienie, które emanowało od samych dzieci.

Moja metoda edukacyjna wyrosła właśnie z tego i innych objawień przekazanych mi przez dzieci. Wszystkie elementy zawarte w metodzie, pochodzą z podążania za dzieckiem. I właśnie to wskazało nam nowe ścieżki! Nie ma to nic wspólnego z żadną z dotychczasowych, a nawet przyszłych metod edukacyjnych. W całości jest to wkład samego dziecka. Być może jest to pierwsza metoda, która została od podstaw i krok po kroku zbudowana przez dziecko. Bo przecież nie mogła pochodzić od dorosłej osoby. Pomysł, aby dorosły stał z boku i jedynie obserwował dziecko, nigdy nie mógłby pochodzić od samego dorosłego.

Każdy, kto chciałby stosować moją metodę musi zrozumieć, że to nie mnie powinien poważać, ale powinien podążać za dzieckiem, jak za swoim liderem.

Maria Montessori

Źródło:

The First Casa dei Bambini | Montessori 150 (tłumaczenie i redakcja tekstu własna)

Zachęcam też do zapoznania się z historią Marii tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *